W meczu otwierającym 7. kolejkę Energa Basket Ligi drużyna z Wrocławia przegrała z zespołem z Sopotu 71:87. Gospodarze nie wykorzystali osłabienia Trefla w którym zabrakło ich najlepszego zawodnika Carlosa Medlocka. Śląsk zaczął mecz od bardzo szczelnej gry w obronie. Gospodarze zostawiali rywalom mało miejsca, nadążali z kryciem i podwojeniami. Przez pierwsze 5 minut WKS stracił tylko 3 punkty po indywidualnej akcji Jeffa Robersona z dystansu. Goście spudłowali na półmetku inauguracyjnej odsłony 7 z 8 rzutów z gry. Paradoksalnie najbardziej efektywną akcję w obronie zaliczyli jednak koszykarze z Sopotu, kiedy Nana Foulland zablokował Michała Gabińskiego. W połowie kwarty Śląsk - który też nie imponował skutecznością w ataku - prowadził 9:3. Na 3 minuty przed końcem było 9:9, ale wrocławianie nie pozwoli rywalom dłużej dyktować warunków m.in dlatego, że dobrą zmianę dał Andrew Chrabascz zdobywając 4 punkty po akcjach post-up. Po pierwszej kwarcie było 20:13 dla Śląska. Gospodarze dobrze otworzyli też kolejną odsłonę - trójką popisał się Danny Gibson - ale w połowie kwarty pozwolili gościom na pierwszą poważną serię punktową i z wyniku 26:16 zrobiło się 26:27. Sopocka passa 11:0 i pierwsze prowadzenie w meczu to w dużej mierze zasługa Camerona Ayersa, który zdobywał w niej ostatnie punkty - efektownym wejściem pod kosz i rzutem z dystansu. WKS stracił swoje atuty w obronie pod koszem - po wybronieniu 4 z 7 akcji rzutowych w pomalowanym w pierwszej kwarcie, w drugiej udało się zatrzymać rywali tylko raz na 6 prób kończonych rzutem. Marazm Śląska przerwał dopiero skutecznym podkoszowym manewrem Aleksander Dziewa, a potem Kamil Łączyński zagrał jak na treningu. Rozgrywajacy Śląska nie trafił z czystej pozycji z lewej 45-tki zza łuku, jego koledzy zebrali piłkę i popularny „Łączka” raz jeszcze rzucił z tego samego miejsca tym razem umieszczając piłkę w koszu. Na 3 minuty przed przerwą było zatem 31:27 dla WKS. Przez 180 sekund sytuacja zmienił się na tyle, że gospodarze schodzili do szatni z niekorzystnym wynikiem 36:38. Po przerwie rozegrał się Torin Dorn. Dwie skuteczne akcje i jedna asysta były paliwem dla Śląska w pierwszych 4 minutach po których gospodarze wrócili na prowadzenie 44:42. Kolejnego takiego momentu w trzeciej kwarcie juz nie było. WKS na dystans trzymał Cameron Ayers. Lider Trefla w trzeciej kwarcie zdobył 10 punktów - o 3 więcej niż w całej pierwszej połowie. W Śląsku dwucyfrówką mógł pochwalić się tylko Dorn, który miał po trzech kwartach 10 „oczek”. Gospodarze trzymali się blisko ekipy z Trójmiasta aż do ostatnich dwóch minut. Seria 7:0 zakończona bardzo łatwymi punktami Pawła Leończyka niemal równo z syreną pod samą obręczą sprawiła, że Śląsk przegrywał 53:63. W czwartej kwarcie publiczność, która niemal po brzegi wypełniła Halę Orbita zaczęła wychodzić przed czasem. Po dwóch trójkach - najpierw Camerona Ayersa, a potem Witalija Kowalenki - było już 60:76 na 6 minut przed końcem meczu i nikt nie miał złudzeń, że nastąpi zwrot akcji. Trefl utrzymał przewagę na tym poziomie do ostatniej syreny. Najbardziej zadowolony był Marcin Stefański - trener drużyny z Sopotu, a w przeszłości koszykarz Śląska, który po raz pierwszy w roli szkoleniowca rywalizował ze swoją dawną drużyną.
* Śląsk Wrocław - Trefl Sopot 71:87 (20:13, 16:25, 17:25, 18:24)
źródło: www.prw.pl
foto: WKS Śląsk Wrocław Twitter